Kim jesteśmy?

O nas

Cóż, można powiedzieć, że zaczęło się prosto i banalnie, a mianowicie:

Kilka lat temu, znudzeni wakacjami all inclusive w hotelach, szukaliśmy większych wrażeń, niż tylko pływanie w basenie i jedzenie. W tym czasie zaczęliśmy fascynować się sportami wodnymi, a w szczególności kitesurfingiem. Aby tego spróbować, na początku wybraliśmy się na półwysep helski, gdzie wracaliśmy przy każdej nadarzającej się okazji. W końcu jednak ciągłe pakowanie, podróże i szukanie noclegów, stały się dla nas bardzo męczące. Chcieliśmy znaleźć niezawodny sposób, który pozwoli nam się odstresować i cieszyć wakacjami w pełni, bez zbytniego rozmyślania.

Kupiliśmy mały bus i przerobiliśmy go w mini kampera. I tak po kempingach Jastarni, Juraty i Chałup odpoczywaliśmy, ile tylko się dało. Polski Bałtyk z długimi i szerokimi plażami, owszem jest piękny, ale przeważnie zimna woda, pogoda w kratkę i liczne stragany, o które można dosłownie się potknąć, odbierały nam przyjemność i sprawiały, że urok powoli zaczął pryskać.

Postanowiliśmy spróbować pływania w jakimś cieplejszym i ładniejszym zakątku świata, może Afryki, a może Europy. Skusił nas spot w Egipcie. No i stało się, polecieliśmy w końcu popływać w błękitach morza w El Gouna – i jak było? Fajnie, popływane jak był wiatr i to wszystko, nic i nic kompletnie więcej. To nie było to. Obiecaliśmy sobie, że następne wakacje będą inne, to znaczy jeszcze lepsze!

Tym razem postawiliśmy na Europę. Doposażyliśmy nasz mały bus i pojechaliśmy z całym bagażem na Sardynię. Plan był taki: przez większą część wakacji jeździmy po wyspie, reszta czasu to pełna swoboda i oczywiście kitesurfing. Pierwszy raz na Sardynię dotarliśmy przez port w Livorno i przeprawę promem. Choć była to nie lada przygoda, to jest to dobre rozwiązanie tylko na raz. Na dłuższą metę jest to zbyt długie, drogie i nudne. Kompletnie bez sensu. Zaliczaliśmy trasę „na raz”, żeby jak najszybciej być na Sardynii. I tak trzy 3 lata pod rząd. 

Pierwszy wyjazd był dziewiczy, pełen ochów i achów. Z zapałem odhaczaliśmy kolejne punkty na mapie tej boskiej wyspy. Potem nowe znajomości, nowi ludzie, uroczy Sardyńczycy, mniej popularne i coraz ciekawsze miejsca oraz niewyobrażalne zauroczenie Sardynią, dało nam do myślenia – co zrobić, żeby było dłużej i częściej.  Myśleliśmy „weź, rzuć wszystko… dom, prace, kota i wyjedź w miejsce, które kochasz – no, ale co dalej?…”

I pewnego uroczego wieczoru, przy zachodzącym słońcu, przy kolejnym „dolce far niente”, którejś z kolei butelce wytrawnego Cannonau i po dość długiej dyspucie co tu zrobić, żeby było tak zawsze… Cyk! Bam! Bum! … TRIPI SARDI!

I w ten sposób chcemy się podzielić z Wami kawałkiem tej rajskiej wyspy. Spróbujcie, bo jest czego.

Ci vediamo